Ciężko chory Mariusz walczy o życie. Ty również możesz mu pomóc

Mariusz Gładysz ma 41 lat i rok temu usłyszał straszną diagnozę - tzw. sierocy nowotwór nerki, bardzo rzadki rak nerki z czopowym nowotworem umiejscowionym w żyle głównej dolnej, wchodzący na około 4 cm w serce.

Jeszcze rok temu świat 41 -letniego mieszkańca Trzebiatowa kręcił się między rodzinnym domem i pracą, pomiędzy uśmiechami dzieci i kochającym spojrzeniem żony. Szczęśliwe życie runęło w gruzach dokładnie 12 miesięcy temu, kiedy Mariusz Gładysz usłyszał pierwszą diagnozę – tzw. sierocy nowotwór nerki, bardzo rzadki rak nerki z czopowym nowotworem umiejscowionym w żyle głównej dolnej, wchodzący na około 4 cm w serce.

- To niespotykana postać, na którą choruje około 1% ludzi w całej Europie. Rodzina i przyjaciele pocieszali, że rak to nie wyrok, że można żyć z jedną nerką. A ja wierzyłem i bardzo chciałem walczyć dla siebie, mojej żony, dwójki dzieci. Już na starcie było pod górkę, bo większość lekarzy nie chciała podjąć się operacji. Ostatecznie trafiłem do szpitala we Wrocławiu. To tu cudowni ludzie, lekarze niezwykle oddani podjęli wyzwanie, walcząc o moje życie na sali operacyjnej przez 7 godzin. Do tego pospolitego ruszenia dołączyli także moi krajanie – mieszkańcy Trzebiatowa, którzy bardzo szybko odpowiedzieli na apel w sprawie zbiórki krwi – pisze na stronie zbiórki, za pośrednictwem której zbierane są pieniądze, Mariusz Gładysz.

- Lekarze z Wrocławia podarowali mi drugie życie. Wierzyłem, że pokonamy wspólnie chorobę, że będę mógł wrócić do rodzinnego miasta i podziękować tym wszystkim wyjątkowym osobom, które dodawały mi otuchy i siłę do walki. Trzy miesiące wypełnione nadzieją, którą na próbę wystawił wynik badania tomografem, jaki zrobiłem po kilku tygodniach od operacji. Okazało się, że „obcy” w moim ciele czeka przyczajony, by odebrać mi wszystko, że choroba wraca. Zaczyna się wyścig z czasem: konsultacje, walka, poszukiwanie ratunku, wreszcie chemia w Szczecinie. Kolejne trzy miesiące odliczane w rytm spadających przez kroplówkę leków. Dni zlewające się w szarość, smutne twarze moich dzieci i totalny brak sił, by się z nimi pobawić, wyjść na spacer. Po trzech miesiącach znów tomograf. Wynik nie pozostawia złudzeń - nowotwór daje przerzuty do wątroby, lędźwi, węzłów chłonnych. Jakby tego nie było dość, ktoś, gdzieś daleko w instytucji zwanej NFZ, gdzie nie widzi się chorego i nie zna się smaku walki o życie decyduje, żeby odebrać mi chemię. W ich żargonie „nie rokuję”. Zaczynam dramatyczny wyścig z czasem, chwytam się każdej nadziei, każdej szansy. Wreszcie znajdujemy lek. Niestety koszt miesięcznej kuracji to 30 tysięcy złotych. Wydatek dla nas nieosiągalny. Udaje się nam trafić na zamiennik, lek sprowadzamy z Indii. Nie poddaję się, choć kryzysy przychodzą coraz częściej, siły dodają mi rodzina, praca, przyjaciele. Najbardziej boli jednak fakt, że państwo zapomniało o mnie! Nie otrzymałem żadnego wsparcia, choć przez lata jako pracodawca i przedsiębiorca płaciłem podatki, zatrudniałem ludzi. Dziś słyszę, że to samo Państwo nie będzie refundować leków, bo ten rodzaj raka nie podlega refundacji. Mówią, że „nadzieja umiera ostatnia” jest i szansa dla mnie. Leczenie za granicą, którego kosztów nie udźwignę sam z moją rodziną. Bardzo ciężko jest prosić o pomoc, ale w tej sytuacji to jedno rozwiązanie. Zwracam się z prośbą do wszystkich, którzy mogę wesprzeć moją walkę. Każdy grosz jest na wagę złotą. Proszę o udostępnianie informacji o mojej zbiórce. Być może ktoś z Państwa może podzielić się kontaktami do lekarzy, którzy zechcieliby zmierzyć się z moim przypadkiem, może radą lub informacją, gdzie szukać pomocy. Z całego serca dziękuję za wszystko. Podejmuję najważniejszą walkę mojego życia licząc na Waszą pomoc! – mówi Mariusz Gładysz.

Ty też możesz pomóc Mariuszowi. Wystarczy, wpłata datku na specjalnie utworzone konto. Aby to zrobić kliknij TUTAJ
 

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOK-U BĄDŹ ZAWSZE NA BIEŻĄCO!

Drobne ogłoszenia